Sukces za sukcesem
Kiedy Jarosław Kaczyński zastępował na stanowisku premiera Kazimierza Marcinkiewicza, większość Polaków zadawała pytanie: dlaczego? Rok po tamtej zmianie można powiedzieć szczerze. Chodziło o sukces, albo inaczej, pasmo sukcesów.
Pierwszym sukcesem, jeszcze przed wyborami można powiedzieć, było ideowe „porozumienie się” z Radiem Maryja. I choć pewnie nigdy takiego porozumienia nie podpisano, to stało się ono faktem, który już niebawem miał się potwierdzić w poparciu, jakiego stacja udzieliła idącemu po władzę Jarosławowi Kaczyńskiemu.
A początku sukcesów wcale nie zapowiadało powołanie na stanowisko premiera Kazimierza Marcinkiewicza. Na scenie politycznej obecny od kilku lat nie był postacią wyrazistą, która znana była szerszej grupie. I tu była pierwsza niespodzianka. Jarosław Kaczyński z premedytacją „obsadził” Marcinkiewicza na czele rządu. Wiedział, że wygrana w wyborach parlamentarnych w 2005 roku nie była wszystkim co można osiągnąć. Prezes Prawa i Sprawiedliwości po tej wygranej w rzeczywistości dopiero zaczynał marsz zwycięstwa. Chodziło o coś więcej niż tylko rząd i kilku ministrów „w resortach siłowych”. Pierwsze posiedzenie Sejmu V Kadencji 18 października i już wiadomo było, że koalicja PO i PiS nie powstanie. Owszem, mówiło się o spotkaniach, negocjacjach i propozycjach, ale nie było tej właściwej iskry. Nie było tego czegoś, nie było „motyli”, o których często mówią zakochani. Można się dziś śmiać z tego, że wówczas mówiło się o tej miłości w kontekście partii politycznych, albowiem kilkumiesięczny marsz i hasła kampanii wyborczej, wzajemne umizgi wskazywały, że obie partie zakochane we wspólnym marszu o władzę, zaraz po wyborach stworzą koalicję, która na kilka lub kilkanaście lat odsunie od władzy postkomunistów. Jak już dziś wiadomo, tak się nie stało. PiS zawiedziony postawą PO zawarł sojusz z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin.
Bracia u steru władzy
Wybory prezydenckie
pokazały, że po wyborach parlamentarnych PiS wcale nie traci w
sondażach. Wręcz odwrotnie. Rząd Marcinkiewicza dołożył kilka
punktów do koszyka wygrywającego z Donaldem Tuskiem Lecha
Kaczyńskiego. Po kilku miesiącach, po pierwszych poważnych
notowaniach okazało się że Kazimierz Marcinkiewicz zdobył serca
wiernych kibiców i fanów Prawa i Sprawiedliwości.
Bardzo szybko stał się najpopularniejszym politykiem w Polsce. I
właśnie wtedy Jarosław Kaczyński zdecydował się na
„premierostwo”. Dlaczego teraz? Przede wszystkim dlatego, że PiS
nadal musiała być partią Kaczyńskich, a Marcinkiewicz mógł
być poważnym zagrożeniem dla prezesa, który nie czuł się
już kreatorem całej rzeczywistości. Wiedział, że z tylnego siedzenia rządzić
skutecznie się nie da, a dłuższe odwlekanie zamiany ról
mogło doprowadzić do sytuacji, w której kiedyś znalazł
się Marian Krzaklewski.
Jarosław Kaczyński
obejmował rząd w bardzo dobrym momencie. Za kilkanaście tygodni
miały się odbyć kolejne wybory, tym razem samorządowe.
Marcinkiewicz natomiast za chwilę miał pokazać, że PiS może mieć wszystko, bo Jarosław
Kaczyński chciał mieć także „swojego” prezydenta w Warszawie.
Niestety, ten plan się nie powiódł. Marcinkiewicz zły na
Kaczyńskiego, że ten wykorzystał go by zdobyć urząd prezydenta
państwa dla swojego brata po wyborach został odsunięty w kąt.
Wiadomo przecież było, że opozycja
mocno protestowałaby w czasie kampanii prezydenckiej. Tu Jarosław
Kaczyński wykiwał opozycję i wytrącił jej z ręki argument o
dwóch braciach Kaczyńskich, którzy mieli rządzić
krajem. Marcinkiewicz spełnił swoje zadanie.
Kazimierz Marcinkiewicz zdawał się być bardzo załamany po przegranej z Hanną Gronkiewicz-Waltz w Warszawie. Z tym, że ta przegrana nie była przegraną PiSu. Tak przynajmniej mówił premier. I to chyba tłumaczyło całe tło stosunków, które wówczas panowały między Kazimierzem Marcinkiewiczem i Jarosławem Kaczyńskim.
Kampania samorządowa i inne kampanie
Kolejnym sukcesem były
wybory samorządowe, choć ten sukces nie był już tak wyraźny jak
sukces w wyborach parlamentarnych. W wielu gminach rządziły
kosmiczne koalicje, a w kilku województwach dominowała
Platforma.
W maju 2007 roku Jarosław Kaczyński znów chciał zasmakować zwycięstwa. Tym razem kolejne notowania miały podbić wyniki głosowania w przedterminowych wyborach samorządowych w województwie podlaskim. I żeby tego było mało, Prawo i Sprawiedliwość z terminem wyborów samorządowych połączyło plebiscyt w sprawie budowy obwodnicy Augustowa by jeszcze bardziej wzmocnić swoją pozycję. Dziś wydaje się, że wówczas rządzący mieli nadzieję na wielkie poparcie bo myśleli, że pod hasłem szybkiej budowy dróg i alternatywy dla „przeszkadzaczy” z Greenpeace zbudują swój kapitał wyborczy. Niestety, Prawo i Sprawiedliwość nie zgniotło innych partii. Wybory samorządowe wygrane różnicą kilku punktów i niska frekwencja przyczyniły się do mało spektakularnego zwycięstwa Prawa i Sprawiedliwości. Jarosław Kaczyński jednak i z tego starcia stworzył sukces. Polacy usłyszeli, że większość głosujących była za budową obwodnicy Augustowa. I to nic, że referendum było nie ważne, to nic, że frekwencja wyniosła 21,56 proc. Większość, z tej jednej piątej powiedziała "tak" i to był dobry argument za tym by kontynuować propagandę sukcesu.
Tych sukcesów, podobnych do opisanych wyżej było zresztą więcej. Był też sukces polityki zagranicznej rządu, ale o nim nie warto wspominać bo zdaje się że nawet sam premier nie chce wspominania negocjacji jakie prowadził nasz rząd na czele z prezydentem (tak, prezydentem!) w walce o pierwiastkowy system głosowania.
Sidła władzy
Ale takim chyba
najpoważniejszym sukcesem Jarosława Kaczyńskiego było
podporządkowanie sobie obu koalicjantów. Liga Polskich Rodzin
i Samoobrona na początku straszące Prawo i Sprawiedliwość
przedterminowymi wyborami, tak naprawdę same się ich boją.
Jarosław Kaczyński i jego ugrupowanie dość długo pracowali nad
takim stanem rzeczy. Mówiło się, że Kaczyński będzie chciał
połknąć LPR i Samoobronę, ale te kurczowo broniły się przed
wchłonięciem przez największego koalicjanta. Promyk nadziei
błysnął w chwili odwołania Andrzeja Leppera z funkcji Ministra Rolnictwa. Niestety, Samoobrona nie rozbiła się na kawałki i
przynajmniej na razie członkowie z tej partii nie śpieszą do drzwi
klubowych PiSu. A przyczynił się do tego znacznie drugi koalicjant
– LPR. Tak, to LPR w chwili zwątpienia w niewinność Andrzeja
Leppera przyczyniła się do tego, że Samoobrona nie utonęła.
Gdyby tak się stało, Jarosław Kaczyński mógłby wyciągnąć
do tonących rękę, a wówczas z pewnością wielu posłów
i senatorów z Samoobrony by ją chwyciło.
Cóż,
okazało się że nawet decyzje podejmowane w Samoobronie gremialnie nie miały
znaczenia, bo sam Andrzej Lepper po spotkaniu z Romanem Giertychem po
raz drugi zdecydował, że z koalicji Samoobrona wychodzić nie
będzie. A gdzie tu sukces Jarosława Kaczyńskiego? Sukcesem
Kaczyńskiego jest to, że tak przyzwyczaił Leppera i Giertycha do
władzy, że ci nie potrafią jej oddać nawet w sytuacji, która
nie rokuje dla nich obu ciekawej perspektywy. Ci panowie, tak bardzo dbający o
sprawy Polski i Polaków wiedząc o tym, że we
wcześniejszych wyborach nie będą mogli dostać się do
ław rządowych, zdecydowali o połączeniu swoich partii w jeden
twór.
Dziś Liga i Samoobrona
tworząc LiS miałaby szansę na podwojenie liczby głosów,
które mogłyby te partie zdobyć osobno. Ale to tylko
prognozy. Te prognozy mówią też o tym, że obie partie
miałyby poważny problem z dostaniem się do Sejmu wogóle (gdyby startowały oddzielnie), a
to już jest problem większy. I Właśnie tym Jarosław Kaczyński
wygrywa z koalicjantami. Jego siłą jest wiedza, że Lepper i
Giertych stoją na krawędzi, a na dodatek boją się o swój
polityczny los. Wygraną jest także połączenie sił LPRu i
Samoobrony, parti zgoła od siebie odmiennych, skrajnie biegunowo
różnych. Już dziś zapewne premier wie, że trudno im będzie
razem ze sobą na dłuższą metę wytrzymać. Oczywiście znajdą się
niezadowoleni, którzy znajdą czekające, otwarte ramiona w szeregach PiS.
Ponadto, w przyszłości sam Jarosław Kaczyński będzie miał
kolejne ułatwione zadanie. Tym razem PiS będzie już wchłaniać
tylko jedno ugrupowanie polityczne, a to przecież łatwiejsza rzecz
niż rozprawa z dwoma ugrupowaniami.
Bez końca
Nieustający,
nieoceniony, niedoceniony i niesamowity. Czy taki jest premier
Kaczyński? Czy odnosi sukcesy, czy tylko łudzi się małymi
wygranymi? Sukcesy mniejsze lub większe, dyskusyjne lub bezsporne.
Ile jeszcze w takim razie będzie tych sukcesów i jak one się
mają do prawa i sprawiedliwości i założeń PiSu? Bo przecież prawo można
narzucić, ale czy narzucić też można sprawiesliwość? A jeśli
ktoś zdoła i jedno i drugie, czy to też będzie sukces?
Jacek Babiel