Bujda na resorach
To nieprawda, że wysoka (53,88 proc) frekwencja wyborcza w przedterminowych wyborach 21 października 2007r. do Sejmu i Senatu jest świadectwem dojrzałości Polaków.
Walczyły wszystkie ugrupowania i wszyscy kandydaci, którzy byli bardzo zainteresowani jak najwyższą frekwencją wyborczą. Ale to było raczej normalne. Dziwne wydawać by się mogło to, że dwa największe ugrupowania starające się o prym w polskiej polityce obrało trochę inny kierunek. Zarówno Platforma Obywatelska jak Prawo i Sprawiedliwość w kampanii wyborczej jawnie mówiło o tym, że wybory 21 października na nowo uporządkują losy Polski. Ten porządek miał być ukierunkowany przez wygranego. I to właśnie był klucz, ten najważniejszy argument, który miał nas wszystkich skłonić do tego, by zagłosować. Liderzy już w ostatnim tygodniu, kilka dni przed wyborami mówili o tym, że nie ważne jest to na kogo się głosuje, a ważne jest samo głosowanie. Wielu Polaków to wzięło do siebie. Więcej, wielu usłyszało też inny argument, który głośno wypowiedział m.in. Donald Tusk zwracając się do wyborców zwłaszcza LiDu. Mówił on o tym, że rzeczywisty podział w Polsce – tej sprzed wyborów – dotyczył różnic między dwoma największymi ugrupowaniami: PiS i PO. Ten apel prawdopodobnie mocno do serca wzięli sobie zwłaszcza ci wyborcy, którzy dwa lata temu w głosowaniu popierali Samoobronę i Ligę Polskich Rodzin. Cóż, prawdopodobnie to zwłaszcza oni rozczarowani tym co się działo przez ostatnie dwa lata, w tych wyborach zagłosowali inaczej. Pewnie też duża część z elektoratu tych dwóch partii nie poszła głosować, bo nie widziała dla siebie godnej alternatywy.
Frekwencja wyborcza przekraczająca 53 procent to świadectwo tego, że głosujący Polacy sprzeciwiali się temu co do tej pory działo się w Polsce. Wbrew temu co się mówi, Platforma Obywatelska wcale nie wygrała wyborów przytłaczającą większością, bo kilka punktów procentowych różnicy to nie jest niestety sukces. Okazuje się że Polacy nadal w znacznej mierze popierają Prawo i Sprawiedliwość i być może nadal chcą porozumienia między tymi dwiema partiami, ale o tym jak będzie mogą teraz już tylko decydować liderzy partii.
Podsumowanie wyników głosowania 21 października i te słupki z ilością głosujących, kolejki, brak kart do głosowania to nie jest świadectwo tego, że wreszcie dorośliśmy do tego by mówić o nas dojrzała demokracja. Bo w dojrzałych demokracjach można spodziewać się wyniku zbliżonego bardziej do setki niż do pięćdziesiątki procentowej, a przy tak wielkim zaangażowaniu mediów, zarówno publicznych jak i prywatnych, Kościoła katolickiego, organizacji społecznych i samych kandydatów, którzy byli motorami kampanii można było spodziewać się frekwencji dużo lepszej. Ale to chyba jeszcze za wcześnie. Frekwencja blisko 80 lub 90 procent to nadal marzenie. A to, że wynik 53,79 proc. jest wielkim sukcesem polskiej demokracji to bujda na resorach.
Jacek Babiel