Nieobecni zdecydują
Odradzająca się w bólach od kilkunastu lat polska demokracja doczekała czasów, kiedy najbardziej zainteresowanymi głosowaniem są nie sami wyborcy, a politycy. Wtłacza się nam wszystkim do głowy na każdym kroku, że nieobecność odbiera możliwość krytykowania rządzących, a tylko głosujący mają do tego prawo. Czy tak jest rzeczywiście, czy to moralne nakładanie obowiązkowości głosowania nie jest łamaniem prawa do wyboru?
Wydawało się, że Polacy pamiętający jeszcze czasy „Solidarności” być może w ramach protestu ruszyli by na rządzących z hasłami „przywróćcie wolność” albo „tak, dla demokracji” lub „chcemy głosować”. Ale wtedy się myliłem, dziś to widzę. Nic takiego by się nie stało.
Od tamtego czasu minęło kilka lat, a w naszym kraju frekwencja wyborcza zamiast rosnąć, maleje. Tak więc nie ma co liczyć na cud. Gdyby wybory znikły z naszego kalendarza, większość zapewne z tego powodu by się ucieszyła. Nikt nie mówiłby co wolno, a czego nie, nikt nie krzyczałby, że tamci są gorsi, a inni są źli. Nie byłoby potrzeby mówienia nikomu o planach dla kraju, o rozwoju, o możliwościach, bo i tak nikt by o to się nie upomniał. A nawet jeśli ktoś by się upomniał, to byłby to zapewne głos niskoprocentowej mniejszości. Skoro tak, to po co głosować, jeśli można zdecydować czy się wybiera czy nie, to znaczy, że można wybrać „nie, nie idę głosować”. Takie rozwiązanie jest łatwe, bo nie trzeba zastanawiać się jaką partię poprzeć, nie trzeba sprawdzać, kto więcej ukradł, czy ukradł, a jak nie ukradł, to czy jest człowiekiem układu lub innej mniej lub bardziej uzbrojonej w argumenty lub głupie hasła grupy.
A gdyby tak nakazać wszystkim udział w wyborach. Każdy by musiał głosować, tak jak się płaci podatki, lub odbywa służbę wojskową. Jest nakaz i koniec, odwołania nie ma. Chyba, że są obiektywne przyczyny. A w razie niesubordynacji, w razie gdyby delikwent się nie stawił w lokalu wyborczym, państwo wystawiłoby mu rachunek. Taki konkretny. Tak by można było poczuć ciężar odpowiedzialności. Pomysł o tyle głupi, co praktyczny – mógłby spełnić oczekiwania wąskiej dziś grupy ludzi, którzy chcą sprawnego i dojrzałego, ale pod przymusem – dobra Polski. A jeśli ktoś się nie zgadza z tym pomysłem proponuję przypomnieć sobie tłumaczenie policjanta, który wystawia mandat za wykroczenie, np. przekroczenie dozwolonej prędkości. Policjanci często twierdzą, że upominanie w przypadku łamania prawa nie jest skuteczne, a tylko kara, najlepiej finansowa może skutecznie oduczyć od łamania przepisów. Jak wiadomo ta teoria nie sprawdza się niestety. Jest zatem niebezpieczeństwo, że także w przypadku obowiązku głosowania to też by się nie sprawdzało. Ale na to można też znaleźć rozwiązanie. Osoba, która by się nie stawiła w lokalu wyborczym, musiałaby do kasy Skarbu Państwa wpłacić dziesięciokrotność swojego miesięcznego wynagrodzenia. I tak zarówno biedni, jak i bogaci wiedzieli by, że z państwem nie ma zabawy w kotka i myszkę.
Myślę jednak, że tak jak jest teraz jest dobrze. Każdy decyduje za siebie. Ci, którzy głosują, jak zwykle mają wpływ na to co się dzieje. Ci, którzy głosują w domu, przed telewizorem, tylko pilotem, a nie w lokalu wyborczym, też mają wpływ i to wcale nie mniejszy niż ci, którzy idą głosować. To właśnie dzięki takim ignorantom wygrywają ludzie, którzy nigdy nie dorośli do roli posła czy senatora – reprezentanta narodu, niestety.
Tak więc iść, czy nie iść? I tak punkty lecą. Albo głosowanie i jeden punkt dla wybranej opcji politycznej, albo bierność i trzy dla tych, którzy chcą tego. Tak jest, w Polsce są tacy ludzie, którzy liczą na to, że duża część wyborców nie pójdzie głosować. Dzięki temu, oni mają większe możliwości na wejście do parlamentu, a potem na rządzenie. A chyba najłatwiej rządzi się głupimi ludźmi, takimi nieświadomymi i biernymi. Ale skoro oni tego chcą, to gratuluję wyboru.
Jacek Babiel