Dlaczego nie w pierwszym podejściu
Obraz samorządowej kampanii wyborczej w Łomży nie zaskoczył chyba nikogo. Jedynie kandydaci, zarówno ci niedoszli jak i ci, którzy zostali wybrani mogą być rozgoryczeni słabym poparciem.
Patrząc na to co robiły komitety wyborcze w Łomży można było zauważyć całkowity brak przygotowania do wyborów. Gdy listy zostały zarejestrowane, kandydaci zaczęli zastanawiać się nad programami wyborczymi. Niektórzy stwierdzili nawet, że program wyborczy jest niepotrzebny i wcale nie zawracali sobie tym głowy. Prezentowali tylko swoje imię i nazwisko oraz zdjęcie popiersia. I to miał być impuls dla wyborców, którzy przez ostatnie dwa tygodnie przed wyborami mieli naoglądać się tak bardzo, by głos w lokalu wyborczym był już tylko kwestią formalną.
Siedmioro wspaniałych
Oprócz sześciu panów, którzy się zdecydowali na walkę o fotel prezydenta miasta Łomża była pani, Krystyna Hoffman. Prawie nikomu nieznana (oprócz tych, którzy wystawili ją jako kandydata na prezydenta), chciała podbić serca łomżyńskich pań i z poparciem Łomżyńskiej Lewicy Razem chciała zdobyć ratusz na cztery lata. Nie udało się mimo, iż w ostatniej chwili poparła wyraźnie koncepcję budowy obiektu handlowego i hpermarketu w centrum miasta.
Na nic zdała się nieudana dyskusja - debata - zorganizowana przez kandydatkę na prezydenta, bo oprócz popierających Krystynę Hoffman o debacie nie wiedział w Łomży prawie nikt. Wiedzieli wyborcy Krystyny Hoffman i inni kandydaci na prezydenta miasta.
Trzeba powiedzieć, że dla posła Kołakowskiego było to trudne spotkanie i wcale nie wygrał tym, że inni stchórzyli. Poseł na debatę przyszedł chyba sam i sam chciał przekonać prawie sto osób, że to właśnie on powinien zostać prezydentem! Sala się nie dała.
Eugeniusz Ochryciuk to kolejny „wystawiony” kandydat lewicy, która podzielona w sumie wystawiła dwóch kandydatów. Ochryciuk i Hoffman to kandydaci, którzy nie do końca chyba byli przekonani, że powinni startować - brak odpowiedniego zaplecza i konstruowane na ostatnią chwilę materiały wyborcze, tylko potwierdzają tezę.
Jerzy Brzeziński, prezydent Łomży wystartował tym razem z Białegostoku. Tak, w Białymstoku na konferencji prasowej ogłosił swoją decyzję. Na zdjęciach było widać prezydenta prezentującego się wśród członków Chrześcijańskiego Ruchu Samorządowego na tle Matki Boskiej i papieża. W Łomży przez chwilę cieszyli się ci, którzy nie zrozumieli przekazu medialnego pana prezydenta, myśląc, że tym razem jest kandydatem na prezydenta Białegostoku, ale szybko okazało się, że to plotki i żarty złośliwych mieszkańców grodu nad Narwią.
Ci, którzy do końca nie wiedzieli na kogo głosować, zagłosowali prawdopodobnie na Brzezińskiego. I kto wie czy nie tylko dlatego, że wiedzieli kim był do tej pory. Ale taki jest przywilej rządzących, są bardziej znani. Tak jest w całej Polsce i na całym świecie, tylko u nas nikt z nie umiał przewagi Brzezińskiego obrócić na swoją korzyść. Tu prezydent wygrał bez podnoszenia rękawicy, ponieważ nikt rękawicy nie rzucił.
Platforma Obywatelska w Łomży w tej edycji poparła Macieja Głaza. Solidny jak głaz Maciej Głaz miał być alternatywą dla Brzezińskiego. Tak się jednak nie stało, kandydat PO nie przeszedł do drugiej tury.
Jan Bajno, kandydat Solidarnej Łomży był kreowany na „pewniaka”. Z poparciem kupców i przeciwników hipermarketu w centrum miasta miał bez trudu pokonać wszystkich i w drugiej turze mierzyć się z Brzezińskim. Solidarna Łomża nie odniosła sukcesu. Zbyt mało konkretów, odwoływanie się do haseł braci Kaczyńskich chyba bardziej go oddaliło. Solidarne Państwo i Solidarna Łomża mogły wygrać pewnie rok temu, bo wówczas tryumfował PiS i bracia Kaczyńscy do znudzenia powtarzający, że teraz to już w Polsce się zmieni, a Solidarne Państwo będzie odnową Rzeczpospolitej. A, że odnowy po roku rządzenia szukać można ze świeczką, koalicja Solidarnej Łomży pod tym szyldem nie wygrała.
LPR wystawiła byłego dowódcę jednostki wojskowej i dowódcę Garnizonu Ludwika Zalewskiego. Senator, praktycznie bez większego poparcia w Łomży nie ukrywał, że więcej głosów w wyborach parlamentarnych uzyskł w Białymstoku, był kandydatem, który w iście wojskowy sposób chciał zdobyć ratusz. Twierdził, że większość ludzi zachowuje się jak cywile, a to nie koniecznie docierało do tych, którzy są zwolennikami raczej demilitaryzacji.
Bez kiełbasy, bez trudu
W spotach reklamowych, wypowiedziach udzielanych mediom i w rozmowach z kandydatami widać było brak zdecydowania i konkretnych argumentów. Brak zaplecza wyborczego i dobrze zbudowanych komitetów wyborczych sprawił, że kandydaci do prezydenckiego fotela zostawali sami na placu boju. Bez wsparcia nie radzili sobie z prostymi pytaniami zadawanymi przez dziennikarzy i wyborców.
Potencjalni wyborcy, zwłaszcza ci niezdecydowani nie usłyszeli od kandydatów ciekawych argmentów, ktore przeważyłyby o losie wyborów w pierwszej turze. A można było poprowadzić tak kampanię wyborczą, by wygrać już w pierwszej turze. Nie udało się to żadnemu kandydatowi dlatego, że nikt wcześniej nie opracował strategii prowadzenia kampanii wyborczej. Nikt nie zrobił konkretnego planu i harmonogramu działań. I tak o wynikach zdecydowała niska frekwencja i podzielone na siedmiu - w pierwszej turze - głosy.
W drugiej turze, przez nieprzygotowanie, było jeszcze trudniej. Nie tylko kandydatom, ale przede wszystkim wyborcom.
Jacek Babiel