Podlaskie eurołosiewo
My, naród – mamy władzę, ale my naród, często jesteśmy też bezsilni. Tak jest w przypadku każdych wyborów. Niestety, w tym wypadku nieobecni mieli największy wpływ na te wybory.
Można bez końca gadać o odpowiedzialności! Im więcej wysiłku, tym większy jest zawód w przypadku niepowodzenia wyborczego. I wbrew pozorom wcale nie trzeba kandydować by mieć interes w tym by ludzie wybierali. Choć wielu z nas w to nie wierzy, decyzje zarówno wybierających, jak i bierność pozostających mają ogromne znaczenie na ostateczny wynik wyborczy.
Tak było w przypadku wyborów do Europarlamentu w 2009 roku. Na przykładzie województwa podlaskiego można powiedzieć, że wyboru dokonali ci, którzy nie poszli głosować. To dzięki nim wybrani zostali tacy kandydaci jak Jacek Kurski (PiS) z Gdańska, czy Krzysztof Lisek (PO) – też z Gdańska. Osobiście nie mam nic przeciwko tym panom, ale chcę zauważyć, że podlasiacy, łomżyniacy i olsztyniacy wybrali chyba najśmieszniej jak mogli. Panowie Kurski i Lisek teoretycznie będą w Europarlamencie reprezentantami narodów całej Unii Europejskiej, ale jak to w rzeczywistości bywa, wiadomo. Jeden z plakatów wołał „Więcej dla Polski”, drugi „Postaw na Polskę”, więc przynajmniej teoretycznie będą to reprezentanci nasi. Nasi bo z Polski, ale raczej nie nasi bo podlasko – warmińsko-mazurscy. Trudno w to uwierzyć, że zesłani, albo zrzuceni na spadochronach panowie odwrócą się od Gdańska. Oni by pewnie powiedzieli, że nikt im nie karze się odwracać, a teraz tylko bardziej będą dbać o losy swoich regionów.
Figa z makiem! Tak nie będzie. Żeby było śmieszniej, to Pomorskie zyskało na tej zamianie podwójnie. Posłów Kurskiego i Liska zastąpią w Sejmie kandydaci, którzy w poprzednich wyborach uzyskali najwięcej głosów z PiS i PO z okręgu pomorskiego, a ani warmińsko-mazurskie ani podlaskie na tym raczej nie skorzysta. Ktoś powie, ale my nie straciliśmy posła na Wiejskiej. No tak, racja. Tylko, że nie zyskaliśmy też posła w Europarlamencie. A szkoda, bo tacy lobbyści by się nam przydali.
I jeszcze jeden zonk pojawił się po podliczeniu głosów. Pewniak z listy SLD-UP Tadeusz Iwiński mimo że w pierwszych sondażach prezentowany był jako wygrany podlaskiej listy, w konsekwencji nie wszedł do złotej pięćdziesiątki, która przez najbliższych pięć lat będzie grzała krzesła w Brukseli. Trochę to śmieszne, ale niestety, zawiniła frekwencja i „skomplikowana ordynacja wyborcza”. Może i skomplikowana, ale sam motyw umieszczania „głośnych” nazwisk z pierwszych stron gazet na listach w regionach, nie był też zbyt czytelny dla wszystkich. Taki np. Mieczysław Czerniawski, na kilka tygodni przed wyborami dowiedział się, że nie jest jedynką okręgu nr 3 (warmińsko-mazurskie i podlaskie), a jego miejsce zastąpi ów Iwiński. Tak więc czerwona drużyna musiała grać na jedynkę wskazaną w centrali. I wskazała. Nikt oczywiście nie wie, jaki by był wynik Czerniawskiego, gdyby to właśnie on był jedynką SLD-UP. Czy miałby większe szanse? Może gdyby wszyscy sympatycy jego partii poszli głosować, to i On miałby mandat europosła?
Co piąty poszedł głosować, bo stwierdził, że jest odpowiedzialny za czterech, którzy nie poszli. 20,2 proc. to wypociny okręgu olsztyńskiego, w który oprócz województwa warmińsko-mazurskiego zaliczało się także podlaskie. W całej Polsce nie wiele większa była ta frekwencja – 24,53 proc. to szczyt polskich możliwości na 2009 rok.
Nie idę, mam w nosie, jestem zawiedziony, poprzednio wybierałem a oni się nie sprawdzili – tak mówili mi ci, którzy nie poszli głosować, twierdząc, że to i tak nic nie zmieni. Niestety, zmieniło. Przez Was odbyła się 7 czerwca 2009 roku loteria wyborcza, a nie głosowanie.
Jacek Babiel